sweet sugar.
Od Listopada niewiadomego roku zaczęłam chorować. To znaczy, czułam, że coś złego się ze mną dzieję. Leżałam, patrzyłam w sufit. W nocy śniłam koszmary przeszłości. Coraz częściej bolał mnie brzuch, w kilku miejscach. Było źle, nie mogłam spać, trzeźwo myśleć. Nie wiedziałam jeszcze, że smutek zżera mnie od środka, jak cichy morderca.
Rozliczam się na leśnych ścieżkach z przeszłością.
Czasami zaglądam do Kościoła, żeby pomilczeć, bo tam się milczy najpiękniej.
Zrozumiałam i zaakceptowałam, że duszą towarzystwa nie jestem i nie będę.
A jeśli kiedykolwiek udawałam, że jestem to niesmak i zażenowanie dawały o sobie znać jako kac moralny.
Najbezpieczniej mi w domu, przy białym biurku.
Piszę książkę. Rysuję.
Będzie dobrze. Znajdę w końcu bezpieczną przystań, w białym domku z kremową kuchnią i starą porcelaną.
i wszędzie będzie pachniało lasem.
Łał, w końcu przyznałam, że jest kiepsko.
A to chyba krok ku dobremu?
L.
Piękny post...poznawanie swojej osobowości ze wszystkimi emocjami jest niepowtarzalną przygodą...
OdpowiedzUsuńNie się stanie:)
OdpowiedzUsuń