no title vol...18?
Puk puk.
Stuk stuk.
W drzwiach staje Lotta. Lekko puszysta po
pięćdziesiątce. W koszuli w wyblakłe granatowe grochy i
pomidorowej plisowanej spódnicy z trwałą ondulacją na lata
trzydzieste wygląda na wyrwaną z innej epoki. Jest mroczna, dziwna.
Bywa miła. Ale nie często.
- Dzień dobry! Pan Anatol Nolkowicz mnie przysyła z pewną prośbą. Otóż chciałby zapytać czy pokój tej sieroty co się zabiła... no jak jej było Klara? Tak chyba Klara. No więc czy rzeczy z jej pokoju – zrobiła coś Pani już z nimi?
- Dzień dobry młodzieńcze, chyba mi się nie przedstawiłeś?
- Och przepraszam! Jestem Julian, daleki siostrzeniec Nolkowicza. Zawsze do usług szanownej Pani.- Julian vel Klara kłania się nisko.
- Tak lepiej. Proszę wejdź. - Wpuszcza Juliana do środka.
- No więc wuj potrzebuję rzeczy tej dziewczyny ponieważ jego daleki przyjaciel jest psychiatrą. I chciałby pośmiertnie zdiagnozować na podstawie dzienników tej zmarłej jej chorobę. Chorobę duszy jak mniemam.
- A skąd On wie o dziennikach?- Lotta rozsiada się w czarnym fotelu, na który dokładnie w tym samym momencie wskakuję szary kot.
- W zasadzie to nie wie. On tylko podejrzewa. W końcu każda kobieta piszę o tajemnicach swojego serca, nieprawdaż? - Julian siada naprzeciw w dobrze znanej sobie popielatej kanapie.
- Och, drogi młodzieńcze wierz mi pisała dzienniki. Twój wuj dobrze rozumuje. Hi hi hi.
- Skąd Pani to wie?
- Czytałam je wszystkie.
Zabije Cię głupia krowo, zabiję! - Klara
zaciska dłonie z całej siły na poduszce w kratkę.
- Mhmmmmm.
- Proszę nie robić zdziwionej miny. Muszę wiedzieć kogo przyjmuję pod swoim dachem. A Ona była jakaś dziwna. Potem przepadała na całe noce. Wiadomo w jakim celu hi hi hi. Razem z tym cyrkowcem. A On ją potem zostawił. Te co się puszczają zawsze tak kończą, albo z brzuchem. Dobrze że Stary Hubert zażądał ślubu. Jeszcze mielibyśmy tu kolejne samobójstwo.
Oddychaj.
Odzyskaj co Twoje i spadaj stąd jak najszybciej.
- Rozumiem Panią. Więc zgadza się Pani żebym zabrał to co niezbędne?
- Ach bierz wszystko, dobrze że jesteś dzisiaj. Jutro chciałam tam wpuścić ludzi od sprzątania. Muszę zacząć znowu zarabiać na tym pokoju.
- Dziękuję. Może mnie Pani poprowadzić?
- Do góry po schodach, pierwsze drzwi na prawo. Tylko się pospiesz! Nie mam całego dnia.
- Oczywiście.
Klara szybkim susem pokonuje kilka schodów i wpada do
swojego dawnego pokoju. Łóżko z wyleżałym materacem na stalowej
ramie, dwie małe szafki, wielkie lustro. Kilka świec, rozrzucone
tabletki i butelka po szkockiej. Naderwana firanka, bure retro tapety
i szuflada koło łóżka.
Moja cała dusza jest w tej szufladzie. Muszę ją
ewakuować bo mi tu zmarnieję. Jak wszyscy.
Klara wrzuca do ogromnego lnianego plecaka swoje
dzienniki, bieliznę, ukryte pod sprężyną pieniądze. Wyciąga
spod deski w podłodze perfumy Chanel – jedyna pamiątka po mamie,
którą siostra Teofila ukryła i dała w dniu osiemnastych urodzin
Klarze mówiąc:
- Te perfumy Twój ojciec przywiózł Twojej mamie z Paryża. Pamiętaj, to zapach miłości. Noś je odpowiedzialnie. Dobrze?
Klarze w ciągu kilku sekund wpadają do głowy miliony
migawek i zapachów. Zupełnie jakby znowu miała umierać. Sprawdza
czy w kalendarzu jest nadal zdjęcie prababci.
Jest.
Na zdjęciu kobieta z długą szyją, obcięta na
pazia. Duże ciemnie oczy, otoczone welonem rzęs. Fotografia jest
czarno- biała. Kobieta ubrana jest w koszulę w kropki z kokardą i
broszką z mewą pod szyją. Z tyłu jest napis – Penelopa
dwadzieścia dwa lata. Klara to zdjęcie również otrzymała od
siostry Teofili razem z perfumami. Powiedziała że to jej prababcia,
ale nie zna jej losów, mama Klary dostała to od swojej mamy
Konstancji a Ona od swojej mamy – Ireny. I tu historia się kończy.
Kiedyś
odkryję. Obiecuję. Kiedyś odkryję swoje korzenie.