Słodki cukier.


Zacznijmy od ciastek.
Ogromną wadą naszego mieszkania w Warszawie jest brak piekarnika. A że gorszych dni ostatnio miałam więcej, to magią byłoby się wtedy zamknąć w kuchni i upiec piętrowy tort orzechowy z kawowym kremem , czekoladą i świeżymi malinami na górze.
Niestety rzeczywistość dała mi solidnie po twarzy, a fartuszek w róże nadal spoczywa na dnie szafy czekając na swą czekoladową inaugurację.

Tak czy siak, wczoraj wpadłam na Nowy Świat i  zachciało mi się kawy i równocześnie zachciało mi się przygody.
Jako, że wysokiego i seksownego Włocha nie było w pobliżu, włączyłam swoją naturę odkrywcy i weszłam w jakże odkrywczą uliczkę Chmielną. 
A tam...
Nagle...
pośród kwiatów, wycieczek sympatycznych emerytów prowadzonych przez przewodnika gagatka,
moim oczom ukazała się maleńka, urocza cukiernia/piekarnia Nanette.
Z wielkim napisem "BEZGLUTENOWA"

co miałam zrobić?
No weszłam i wpadłam po uszy.
I najadłam się.
Również po uszy.
Zakochałam się również po uszy.



Po Warszawie najlepiej spaceruje się w samotności. Jest to nieco smutne. Ale wtedy widzę i odkrywam więcej.
Słucham starych piosenek i zastanawiam się wciąż od nowa i od nowa - co by było gdyby.

Co by było gdyby?



Mam wielką króliczą energię, chce mi się więcej podróży, smaków i zapachów.
Więcej rysowania.
Czekolady,
koszulek w paski
i rozmów.



Mam swój stół do rysowania.
Kora znowu ogrzewa moje serce i ciało i doprowadza mnie do śmiechu za każdym razem, kiedy chcę ją za coś ukarać, a ten małpiszon tarza się po parkiecie i podaje mi uparcie łapę.
Mam J.

Wszystko jest blisko.
Ale tak naprawdę daleko.

Bez sensu.

Lola




Share this:

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz