Little red ridding hood.




Zawsze zastanawiałam się jak zacznie się moja życiowa bajka. Bo to, że każdy z nas ową posiada jest oczywistą oczywistością. 

Wydaje mi się, że mojej bajki jeszcze nie odkryłam. Ale gdybym teraz miała opisać to co się tutaj dzieję byłaby to tragikomedia o zabarwieniu dramatycznym. 
Ach jaka szkoda że nie erotycznym.
No, smuteczek. 
Bu.

Nie będę pisała kto z kim o co po co na co i jak.
Łzy wylałam dziś rzęsiście i dramatycznie.
Rozmazałam drogi tusz z Max Factor - och jak się wkurzyłam!
Nikt nie jest wart, żeby płakać przez niego łzami wymieszanymi tuszem z Max Factor!
NIKT!

Ale wracając do bajek.

Bajką życia był "Czerwony Kapturek". To właśnie przez tą opowieść wydaną w serii "Poczytaj mi mamo" złamałam sobie prawą rękę po raz pierwszy - i miejmy nadzieję że ostatni.
Otóż mama położyła mnie i Aleksandrę na poobiednią drzemkę, by w tym czasie posprzątać dom. Ja miałam lat pięć, Młoda trzy.
Ja leżałam na łóżku.
Młoda leżała w łóżeczku.
Ze szczebelkami.
A że ja byłam mądra i czytać już umiałam, a gadałam za trzech, bo mama była normalna i nie hamowała mojego potencjału szczęśliwości poprzez idiotyczne "cicho bądź" to postanowiłam mojej siostrze przeczytać bajkę pod tytułem "Czerwony Kapturek". 
Tak, tej samej siostrze która szykowała na moją głowę zamach z dziurkaczem w roli głównej.
Bo ja Aleksandrę kocham ponad wszystko i nie jedno ognisko już razem rozpaliłyśmy.

No więc ja, jako początkujący Himalaista wspięłam się na łóżeczko i już, już jedna noga była przerzucona. Już Aleksandra cieszyła się jak mały prosiaczek w błotku, że idę, że poczytam i przytulę.
A tu dupa.
A nie, przepraszam - plecy.


Upadłam na plecy.
Mama twierdzi że darłam się wniebogłosy i że przybiegła natychmiast.
Ja twierdzę, że czekałam godzinami w agonii.
No i kto ma rację?
Jasne że ja. 

A prawda jest taka, że wył odkurzacz i zagłuszał dramatyzm całej sytuacji.
No więc tak właśnie "Czerwony Kapturek" stał się biblią kalectwa dla początkujących.

A przy okazji stał się tematem dla kilku prac. 





Dzisiaj mam złamane serce na milion milionów kawałeczków.
I jedyne co mnie ratuję to oglądanie starych szkiców i prac i przypomnienie sobie po co to wszystko.
Po co to życie?

L.

Share this:

CONVERSATION

1 komentarze:

  1. gdy świat się sypie zawsze warto pamiętać o swoich marzeniach. i drodze dzięki której możemy je realizować. po coś tu jesteśmy, czasem tylko zdarzy nam się o tym na moment zapomnieć :*

    OdpowiedzUsuń