Hometown Glory.

Bardzo długo zabierałam się do tego tekstu. Ułożył się w mojej głowie na trasie Warszawa-Katowice, kiedy przejeżdżałam Polskim Busem przez las. Dotarło do mnie wtedy, z całą siłą, że całe moje życie dotychczas układa się w jednym konkretnym celu. Nie, nie napiszę w jakim. Bo ten cel straci moc. Zresztą myślę, że co niektórzy już wiedzą.

Tu chodzi o to, że naprawdę istnieję magia. Nigdy nie musiałam nauczyć się uczuć. Nigdy nie byłam zimna. Zawsze za bardzo.
Za bardzo miła.
Za bardzo kochałam i kocham.
Za bardzo wybaczałam i wybaczam nadal. Niestety.

Wiem co to znaczy strach. Taki, który wywraca Twoje wnętrzności do góry nogami. Strach paraliżujący. Uwieńczony dreszczami, mdłościami i łzami. Kiedy dźwięk, straszny dźwięk warczącego domofonu sprawiał że spałam w kurtce.

Jest tego dużo. Dużo tych potworów się u mnie gości. Pełznąc do mnie pomiędzy pierwszą a drugą nad ranem, nucąc mi do snu własne krzyki nie dają o sobie zapomnieć.

A może to ja nie chcę zapominać?
Może lubię się katować.

Nie wiem.

Moją siłą i przekleństwem jest pamięć. A pamięć mam dobrą. To dobrze, J. mi nawet zazdrości nazywając mnie swoją prywatną sekretarką.
Marzę o dniu kiedy spalę wszystkie potwory.

Moim najcudowniejszym dniem w życiu była późno czerwcowa noc w 2004 roku.
Nie bałam się już warczącego domofonu.
Była cisza .
Brzuch mi się nie wywracał na drugą stronę.
Miałam trzynaście lat.
I pierwszy raz od trzech lat spokojnie zasnęłam.

To jest i było tak silne uczucie i poczucie bezpieczeństwa, że nawet teraz wraca ono do mnie z całą mocą.
No dobra, płaczę sobie trochę.
Ale nie wiem jeszcze ile takich oczyszczających łez mnie czeka.

Było wiele sprawdzianów, miłości platonicznych, miłości zawiedzionych i nieodwzajemnionych.
Było wiele, wiele łez.
I byłam w tym wszystkim ja.
Bardzo nieodpowiedzialna, bardzo niesystematyczna. Bardzo wycofana z realizmu.

Chyba dopiero teraz wiem .
Co?
Wiem kim jestem, kim się staję. Wiem jak moja twarz i oczy zmieniają się w lustrze. Jak w moich oczach widać to wszystko czego nie mówię.
Wiem.
Wiem, że jestem zakochana, tak prawdziwie jak chyba nigdy zakochana nie byłam.
Przepraszam.
Bo ja też złamałam komuś serce, i nie mogę sobie tego wybaczyć, bo nie sądziłam że będzie mi dane kogoś zranić.
Ale gdyby nie to złamane serce to byłabym w innym miejscu. I nie wiem czy w związku z tym moje serce nie stałoby  się rozszarpane.

Przez bardzo długi okres po przeprowadzce nienawidziłam swojego rodzinnego miasteczka i wszystkich i wszystkiego co z nim związane. Męczyły mnie dziwne koleżanki z klasy, elity szkolne, co prawda to była podstawówka.
Ale umówmy się, w małym mieście jest dziwnie, już od żłobka.
Nawet teraz szperając wśród znajomych na magicznym FCB, zastanawiam się dlaczego podziwiałam pewne osoby, dlaczego na siłę chciałam być w ich towarzystwie?
Przecież Oni są tacy śmieszni.
Teraz mam garstkę ludzi których znam jeszcze z Pyskowickich piaskownic, kłótni o miejsce w ławce na mszach dziecięcych i szczerych rozmów o tym i tamtym kiedy mieliśmy po dziesięć lat.
I bynajmniej tych wartości nie odnalazłam wśród Marjanek na które biegałam z siostrą co sobotę szukając akceptacji i zrozumienia.
I bezpieczeństwa.
Nic z powyższych nie znalazłam.
Och, znalazłam . Fałsz, chorą na ambicje siostrę zakonną, dla której najważniejsze było "na bogato"! a nie to co się dzieję w czyiś domach. Dziwne to były te czasy kościelne.
Był też ksiądz, najwspanialszy człowiek na świecie.
Ale o nim później.

No i teraz wracając co jakiś czas do Pyskowic, przechadzając się pomiędzy uliczkami, koło mojego starego domu czuję satysfakcję. I radość, że zrozumiałam dlaczego.
Po co.
Że idę dziarskim krokiem i nie boję się starych znajomych.
Już się nie boję.
Mam tyle wspomnień , zdarzeń i wątków w swojej głowie....

Ale i tak do tej pory nie umiem oddychać.
Może się jeszcze nauczę.

Teraz jestem wdzięczna.
Bo ból i strach hartują.
I z niecierpliwością czekam na pierwszą wiosenną burze.


W powyższym tekście chodziło po prostu o to, że nic nie dzieje się bez przyczyny. I prędzej czy później jest nam dane to zrozumieć.
Ja to zrozumiałam po dwunastu latach.

L.

Share this:

CONVERSATION

1 komentarze:

  1. Nie daj się Lolu. Mam 29 lat i ciągle mnie gonią demony z przeszłości. I też pamiętam i czasem się zastanawiam, czemu nie chcę zapomnieć. Podobno co nas nie zabije to nas wzmocni. Teraz wiem, że to miłość wzmacnia najbardziej, nie strach czy poczucie wstydu. I zaczyna się liczyć jutro i każdy kolejny dzień. Tylko czemu tak trudno uwierzyć, że się jest mądrym, ładnym, dobrym człowiekiem i chcieć to móc? Skoro przez większość życia było się utwierdzanym w przekonaniu, że jest się nikim. Trzeba o siebie zawalczyć, a to bywa niełatwe.

    Pozdrawiam serdecznie.

    Stała czytelniczka.

    OdpowiedzUsuń