Once upon a time.

Mężczyźni to tacy tchórze.

Kiedyś jednemu powiedziałam prosto w oczy, w listopadową noc, drżąc z zimna:


JESTEŚ CHUJEM.

Kiedyś .

Rzucano mnie dwa razy. Trzeci się nie liczy, wszak rozstanie z J. kiedyś tam to była podobno decyzja za dwoje. Niech będzie.

Więc rzucano mnie dwa razy.
I dwa razy przez Internet. O nie, jeden miał odwagę wykrzyczeć mi przez telefon że : - TO KONIEC! JA JUŻ CIĘ NIE CHCĘ.

Dziwne, tydzień wstecz zapewniał że kocha. Miesiąc później się już bujał z kimś innym.
 Ale tak być musiało. Musiano zrobić winną ze mnie. Musiano mnie poobgadywać, musiałam leżeć dwa dni na podłodze, nic nie jeść dwa tygodnie, budzić się codziennie rano z tak straszną pustką.....
Musiałam zaliczyć wspaniałą Wielkanoc, musiałam zapierdalać do Kościoła i modlić się żeby On wrócił....

Nie wrócił.

I dobrze!

Bo kiedy półtorej miesiąca później dotarło do mnie, że to taki ogromny koniec przez duże K to smutek zajęło wielkie wkurwienie się. Ale za to jakie.

Najpierw rozniosłam pół swojego pokoju.
Potem się teatralnie rozpłakałam.
Potem zobaczyłam że rodzice za ścianą się śmieją, nie ze mnie a ze mną.
Że wróciłam.

Potem schudłam.
Ach a potem przyszły wakacje i Pan numer dwa.

Pan numer dwa jest nadal spoko ciastkiem.
I na tym się kończy.

Zaczęło się w pierwszy dzień lata, skończyło pierwszego września.
Tylko ten Pan, przez gadu gadu rzucił mnie razy dwa.
Ale że lato, że hormony, i że dobrze całował to wróciłam.
Było super, to jedna z tych opowieści dla dorosłej wnuczki za milion lat. Byłam zakochana. Ale to było jedno z tych zakochań, którymi rządziło letnie słońce, krótkie sukienki, gorące noce przy winie.

Potem trochę bolało cały wrzesień ale na pewno to nie było to samo co przeżywałam po rozstaniu numer jeden. O nie. Raczej pozostał niedosyt.

Za to potem jaki renesans.
Nawet leciałam na tych na których nie powinnam.
Ale co tam.
Kto zabroni ?

Ale piszę o tym, bo czas się rozliczyć z przeszłością.
Bo te wszystkie zdarzenia, które miały miejsce dały mi niewyobrażalną siłę. Pokazały mi kim naprawdę jestem i zaprowadziły mnie do tego miejsca w którym teraz siedzę.

Nic dwa razy się nie zdarza.
Ale zaraz potem jest tylko lepiej.
Intensywniej.
Dojrzalej.
Mocniej.

Obiecałam sobie jako kobieta tylko jedno : żaden mężczyzna już nigdy nie zrobi ze mnie kłębka nerwów i obrazu jak po bitwie.
Żaden.

Początki są dobre.
Początki są idealnie dopasowane w czasie. Zawsze. Bo znaki, cuda i dziwy są wszędzie dookoła nas. I to nic złego, zaczynać coś od nowa.
Życie ma swój scenariusz.
A my do niego pasujemy idealnie, tak jak Johnny Deep do Tima Burtona.

Głowa do góry.

L.

Share this:

CONVERSATION

1 komentarze: