In my secret life.
Zimą
zdarza się wiele cudów. Proszę bardzo, pierwszy z brzegu : śnieg.
Czyż to nie cudowne że kiedy spada na ziemię, to wszystko dookoła
robi się czyste? Nie widać śmieci wystających z kosza na
podwórku, są też święta i choinki i coś wyjątkowego co unosi
się w powietrzu. Tak, zdecydowanie kocham zimę. Szkoda tylko, że
ta zima będzie bez Niego. Codziennie wstaję rano, jest zimno.
Czasem myślę, że wolałabym się nie obudzić. Ale skoro moje oczy
otwierają się każdego ranka, przez siedem dni w tygodniu to reszta
ciała też reaguje.
Więc
wstaję rano , jest zimno, rześko i dziwnie. Idę do łazienki i
myję twarz. Czasami się rozpieszczam i używam ciepłej wody. To
nudne i senne poranki. Samotne. Ryż na mleku, rumianek w różanej
filiżance, kremowy szlafrok i cichy jazz w radiu. Śniadanie. Nie
rozumiem, jak można nie zjeść rano śniadania? Jestem maszyną.
Muszę tłumaczyć sama sobie że teraz trzeba nastawić wodę w
czajniku, otworzyć lodówkę, wyjąć z niej owoce i jogurt, to
wszystko ułożyć na talerzu. Zalać rumianek, podgrzać mleko,
rozmieszać z płatkami ryżowymi i zjeść. Od kiedy go już nie ma,
wszystkie rzeczy są mechaniczne. Stoję w przedpokoju, i patrzę na
mini galerię. Ściana jest usiana zdjęciami i portretami przodków.
Lepsze stanie niż leżenie. Kiedy odszedł, leżałam na podłodze
48 godzin. A potem pojawił się cynamon, Pijalnia, ciotki i
prababcia. I zima.
Nigdy
nie sądziłam że spotka mnie taka historia, to znaczy wiedziałam
że coś jest nie tak odkąd zniknęli rodzice i zostałam sama z
Pijalnią, morzem, i wszechobecną zimą. Potem pojawił się On. Ale
taka choroba co nazywa się rak przyszła i go zabrała. Ale to było
rok temu. Teraz siedzę w swoim mieszkaniu nad Pijalnią i myślę co
dalej. Kiedy umarł, pomalowałam całe mieszkanie na biało.
Spakowałam jego rzeczy do kartonów, a wraz z nimi swoje serce.
Hałas na klatce. Urok secesyjnych kamienic. Wszystko słychać,
bulgoczące rury, skrzypiące drewno pod nogami, ale ten hałas jest
dziwny. Słychać go z góry, szuranie, rzucone tubalnym męskim
głosem ' kurwa mać!'. Tak, ktoś się wprowadził. No racja, był
ten pośrednik z nieruchomości i pomachał mi papierami że sprzedał
mieszkanie prababci i monety wrzucił na moje konto. Nie spodziewałam
się jednak, że ktoś zamieszka tam tydzień później. Wstaję z
krzesła i idę do swojej sypialni. Na komodzie stoi zdjęcie trzech
sióstr : Neli, Balbiny i Penelopy. Łamaczki męskich serc. Nela,
moja prababcia, Balbina i Penelopa ciotki. Założyły Pijalnię
Czekolady w naszym miasteczku. Podobno były tam czary i takie tam
różne dziwne rzeczy w które nie wierzę. Zabieram się za
produkcję czekoladek do Pijalni. Dzisiaj mam ochotę na gorzkie z
chili. Wszystkie ostre przyprawy idealnie komponują się z
czekoladą, tak jakby czekolada nie była wcale taka oczywista, taka
słodka. Myślę że ma wiele wspólnego z kobietą.
*
* *
Lola
Mak była młodą kobietą. O urodzie sześciolatki. Ale o jej
urodzie z której nie zdawała sobie sprawy, będzie gdybał ktoś
inny. Lubiła ubrania w paski, zapach grzanego wina, owoce pod
kruszonką, solony karmel, zamarznięte jeziora. Lubiła też czytać
książki do późnej nocy lub wczesnego ranka. Miała dziwne myśli.
Lola to niezwykła kobieta którą dotknęła tragedia zwana
miłością. Ale to była miłość dziwna. Pierwsza, zakończona
śmiercią. Miłość szalona. Jest pierwszy poniedziałek grudnia.
Godzina 6:00 nad ranem. Jak zwykle weźmie prysznic, przypomni sobie
ich ostatnią wspólną kąpiel i zaparzy sobie rumianek. O godzinie
18:00 jej życie wkroczy w etap wielkich tajemnic. W jej życie
wkroczy Filip.
*
* *
Pukanie
do drzwi. Patrzę na zegarek ustawiony na kredensie pomiędzy
ramkami. Jest osiemnasta. Kto to może być? Zagryzam wargę, zamykam
oczy. Wycieram dłonie. Są całe z cynamonu. Całe mieszkanie
pachnie czekoladą. Przydałoby się oczko w drzwiach, przynajmniej
teraz. Otwieram. I widzę go.
- Witam. Właśnie wprowadziłem się do góry. Pośrednik z agencji nieruchomości powiedział że pode mną mieszka prawnuczka byłej właścicielki. Znalazłem to we wnęce za lustrem w sypialni
*
* *
Widzę
ją. W zasadzie to zastanawiałem się czy w ogóle przynosić jej
ten dziwny album. Skoro nie wiedziała o nim wcześniej, to chyba nie
byłoby wielkiego problemu gdybym go sobie zostawił. Ale to co
ujrzałem w środku. Te zdjęcia. Trudno, trzeba oddać. Więc
schodzę piętro niżej i widzę sosnowe drzwi. Bez numeru, bez
napisu. I czuję czekoladę. Nie wiem, czy mi się zdaję ale chyba
słyszę Leonarda Cohena. Kto tam mieszka? Wiem, że kobieta. Ten
dziwny brzuchaty pośrednik tak powiedział. Podobno cała kamienica
i Pijalnia na dole jest jej. A teraz drzwi się otworzyły a mój nos
jest w czekoladowo cynamonowym niebie. Ciepło, fala gorąca uderza
od mieszkania, muzyka z adaptera i Ona. Ma grzywkę, i brązowo rudo
blond włosy. Kurde, nie wiedziałem że znam takie włosowe pojęcia.
Oczy. Wielkie i ciemne. I ten głos. Drżący i niepewny, brzmi jakby
przed chwilą śpiewała.
- Witam. Właśnie wprowadziłem się do góry. Pośrednik z agencji nieruchomości powiedział że pode mną mieszka prawnuczka byłej właścicielki. Znalazłem to we wnęce za lustrem w sypialni.
- Dobry wieczór, co to jest?
- Pozwoliłem sobie zerknąć i z tego co zobaczyłem to jest to album. Ale nie mnie oceniać jego zawartość.
- Wejdzie Pan do środka?
- Nie, dziękuję . Przepraszam ale mam dużo pracy na górze. Oddaję tylko to co znalazłem. Do widzenia!
Muszę
iść do siebie na górę. Ona jest niebezpieczna. Kobieta dziecko.
Mieszkanie które kupiłem za spadek po rodzicach jest duże. Sam nie
wiem po co mi takie wielkie pomieszczenie.
Pamiętam
nasz ostatni wspólny prysznic, płakałam widząc jego głowę z
zaczerwienionymi miejscami po naświetlaniu, płakałam kiedy ostatni
raz się kochaliśmy w tej zaparowanej łazience, kiedy ostatni raz
namydlił mi plecy. Rano już nie żył.
Dobra,
to już rok. Muszę żyć dalej. Muszę zająć się tymi wszystkimi
sprawami. Co to jest za album?
Dotykam
go, aksamit. Bordowy aksamit. Pierwsza strona – mężczyźni.
Zdjęcia mężczyzn. Grubych, chudych, z wąsami, z brodą, w
mundurze,w garniturze, pod muchą, pod krawatem. Czy to żart? Po co
babce Neli zdjęcia tylu mężczyzn? Nie rozumiem.. Nic nie rozumiem.
Nagle
z tyłu albumu wypada zeszyt w szaro błękitnej okładce. Zeszyt
cienki, góra 30 stron. Lola go podnosi z drewnianej podłogi,
kładzie na stół w kuchni, obok odkłada album i siada na krześle.
Patrzy.
Patrzę
na ten zeszyt, na album który leży obok niego. Patrzę na swoje
paznokcie pomalowane na czerwono. Podnoszę głowę i zerkam na
sufit. Ciekawe co On robi? Dziwne, to pierwszy mężczyzna od roku na
którego spojrzałam inaczej niż na dozorcę, gazeciarza, mleczarza,
Pana Teodora od konserwacji różnych dziwnych usterek w Pijalni.
Swoją drogą Pan Teodor jest chyba starszy niż nasza kamienica.
Zawsze pod muchą, z podkręconym wąsem. Co ja mam zrobić z tymi
dwoma fantami? Jeśli już sam album wygląda jak czarno biały cyrk
osobliwości to boję się co będzie dalej. No dobra Lola, nie bądź
takim tchórzem. Idę do sypialni.
W
sytuacjach kryzysowych najlepszym lekarstwem każdego jest czekolada.
Przynajmniej w rodzinie Mak tak wierzono. Dlatego też Lola
zabierając ze stołu album i tajemniczy zeszyt zaparzyła sobie
filiżankę suszonej mięty, połamała gorzką czekoladę i zabrała
to wszystko na mosiężnej tacy do sypialni. Usiadła na swoim
ogromnym łóżku, spojrzała na ścianę. Zdjęcia i obrazy.
Przodków rzecz jasna. Nawet kilka psów się załapało na portrety.
W końcu czym jest prawdziwa ogromna Familia bez ani jednego
czworonoga? Odwróciła wzrok i spojrzała na zdjęcie ciotek i
babki.
Cześć,
co ja mam z tym zrobić? Co wy knujecie? Mogę się założyć o
milion monet czekoladowych że to wasza sprawka, stare czarownice.
Dobra otwieram zeszyt.
1
styczeń 1936
Matko
kochana! To działa! Cynamon i czekolada. Zeszłam dzisiaj na dół
do Pijalni a Balbina i Nela sprzątały po Sylwestrze. Pokazałam im
ten przepis który znalazłam w słoiku na plaży. Poszłyśmy na
zaplecze i jak nikt nie patrzył to zrobiłyśmy TEN eliksir.
Przyszedł Teodor, ten co się kocha w Balbinie. Dałyśmy mu trochę
czekolady, że niby zostało. Wypił, spojrzał na Balbinę i na
środku Pijalni, przy babce Makowej wyznał jej miłość. Nawet na
moment nie spąsowiał! To Ci dopiero! Dzięki Bogu Panu, że
schowałam tą recepturę.
* * *
przecinki to kropla w oceanie. ja tu widzę jakiś totalny brudnopis. ale kurde zadowolona jestem nawet. ach i bałam się Twojej opinii bardzo.
OdpowiedzUsuńbuzi
Wydajesz mi się być osobą, która godzinami przegląda Kwestię Smaku i dodaje miliony przepisów do zakładki do "zrobienia" a najlepszym prezentem gwiazdkowym byłoby książkowe wydanie White Plate, am I right;)?
OdpowiedzUsuńna kwestii smaku nie bywam za to na white plate oraz na trufli jestem codziennie:)
Usuńwięc książka jest cud pomysłem.
bo wiesz, jedzenie jest wszędzie.
a ja lubię karmić siebie i osoby które kocham.
buziak
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń