So sweet nothing.
Raz na jakiś czas zdarza się sen. Sen, który mi robi mindfucka jak stąd do targu staroci.
Dzisiaj śniłam się sobie sama, w ciąży z bliźniakami.Obudziłam się i z ulgą i rozczarowaniem stwierdziłam że w ciaży nie jestem.
Ale stało się.
Mój instynkt macierzyński się w końcu włączył.
Już nie boje się że maleństwo będzie miało wstrętną mamę.
Już nie boję się że nic nie osiągnę.
Mądrość.
To odpowiednie słowo.
Lubię to, że umiem odpuścić. Lubię to , że w końcu znalazłam pomysł na sama siebie i nie potrzebuję już do tego wystających kosci biodrowych jako oznaki sukcesu.
Lubię się spocić po ćwiczeniach. I to jak drżą mi kolana.
Lubię prysznic zaraz po. I olejek cytrusowy wcierany w uda. Bo celluitis czy jak mu tam leci.
Lubię swoją piżamę w kratkę, taką jak z marzeń.
Lubię to, że idę do fryzjera i zapłacę u niego dziesięć złotych za to co trzeba a nie za to co On mi narzuci.
Bo jestem wolna.
Bo idzie sobie powolnym spacerkiem wiosna.
Ale sen.
Ostatnio noce są kiepskie, poranki za bardzo przespane a dni bez życia.
Brakuje mi jakiegoś wątku, brakującego klocka LEGO do zamku księżniczki.
Idę go poszukać.
I marzyć o maleńkich ślicznych bliźniakach.
Przynajmniej we śnie to cudne uczucie....
L.
0 komentarze:
Prześlij komentarz