Take this waltz.

Już zdążyłam zapomnieć jak bardzo kocham Leonarda Cohena.
Więc przypomniałam sobie o tym z okazji walentynek .

Tablice na facebooku zasypane, Gliwice toną w serduszkach, a może ja to wszystko tak bardziej odbieram, bo jestem sama?

I wierzcie, czekolada dzisiaj wyjątkowo nie pomaga. Pani w Leroy Merlin popsuła mi obrazek.
Trzy razy rozpłakałam się bez powodu.
Być Kobietą.......


Ale dzisiaj nie o tym.
Dzisiaj będzie o kamienicach moim mieście.

Najbardziej czuję się sobą w samotności, jak każdy.
Długie spacery po Gliwicach i ostatnie uwielbienie do Toma Odell'a w słuchawkach sumują się na cudowne chwile.
Idę ulicami miasta, niebo jest różowe, morelowe, niebieskie, błękit paryski gdzieś przebija się spośród popielatych chmur. I słońce zza którego wyłaniają się One.

Kamienice.

Jest w nich coś magicznego, mój dziadek ostatnio remontował kilka rzeczy w mieszkaniu przy ulicy Długosza w Gliwicach. Wpadłam do niego na chwilę z Aleksandrą i mamą i wyjść nie chciałam.
Nie muszę się zastanawiać skąd ta słabość, to proste .
Mieszkając w Pyskowicach, w ogromnym i wysokim mieszkaniu nauczyłam się, że tylko taka przestrzeń jest dla mnie. Zawsze jak wracałyśmy ze szkoły czekała na nas niespodzianka - przemeblowanie.
No bo jak tu nie szaleć na tak ogromnej przestrzeni?
Było pięknie.
Więc kiedy nagle, z 'miliona metrów' przeniosłyśmy się w Gliwicach na ponad połowę mniej, myślałam że się uduszę. To był maj, miałam trzynaście lat.
Gliwice znałam tylko z podwórka babci przy ulicy Uszczyka, ulicy Zwycięstwa, Radiowej - mój szpital, rynek i tyle.

Osiedle Góry Chełmskiej stało się moim nowym azylem. Mieszkałam tam ponad siedem lat. Teraz mieszkam po drugiej stronie miasta, przy samej drodze prowadzącej do Pyskowic, więc wiem, że kiedyś tam wrócę.

Kiedy potrzebowałam przestrzeni, zaczęłam chodzić. Wszędzie sama, albo z psem. Odkrywałam parki, skwery, aleje, a w te piękne lipcowe burze kiedy oazą spokoju stała się biblioteka, odkrywałam stare Gliwickie kamienice.
Naprawdę, serce mi bije szybciej, kiedy obserwuję te ślicznotki.
Przy zbiegu dwóch ulic Alei Korfantego i ulicy Wieczorka jest kremowa kamienica - na zdjęciach jej nie mam ale nadrobię.
Owa piękność zaczarowała mnie podczas mojego pierwszego spaceru. Miałam wówczas fazę harcerską i wojenną, co też jest jednym z czynników słabości.
Więc w kremowej kamienicy na ostatnim piętrze ktoś kiedyś zapewne tańczył walca.
Pewnie księżyc w pełni wisiał nisko nad pomnikiem Mickiewicza.
Może szeptano sobie obietnice?
Jakieś nieśmiałe wyznania.
Koronki.
Pióra.
Cekiny.
Czerwona szminka.
Kremowy puder.
Piegi na bladych policzkach.
Lato miłości.

No i znowu się rozmarzyłam.

Poniżej zdjęcia z moich spacerów z ostatnich dni.
Przypadkowe.
Szybkie.
Więc kamienice są dla mnie miłością, bo same są pełne historii i obietnic.
Dużo emocji ukrytych w starych posadzkach i ogromnych oknach.
Kiedyś, na pewno.

L.












Share this:

CONVERSATION

2 komentarze:

  1. Ło matko, ale w tych Gliwicach pięknie!
    Weźmiesz mnie kiedyś na spacer?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. a jakbyś Pyskowice zobaczyła... <3
    jasne, że zabiorę!
    L.

    OdpowiedzUsuń