After Storm.
W grudniu nie było już biletów na Mumford & Sons.
Pogodziliśmy się z myślą, że obejdziemy się słuchem.
Aż tu nagle!
Szczęście w nieszczęściu- rozłożyło znajomych i bum! Dwa bilety wolne.
Z dnia na dzień.
Dwadzieścia cztery godziny bez snu.
Warszawa, która jak zwykle jest wstrętna.
Digga na peronie czekająca.
Zjedliśmy szybko obiad w Vege Miasto.
Równie szybka kawa.
Rozmowy.
Wszystko w takim strasznym tempie od którego nawet teraz boli mnie głowa.
A potem wielkie szukanie Stodoły.
I oto oni: Mumford & Sons.
Nie wiem o co chodzi z tymi ciarkami na ciele, ale kiedy słucham ich dwóch płyt to mam je na czubku głowy kończąc na małym palcu.
Tyle inspiracji w czasie dwugodzinnego koncertu.
Tyle emocji.
Nie umiem inaczej odbierać muzyki jak poprzez 'gęsią skórkę' .
Nie da się i już!
Jestem strasznie zmęczona.
Ale i najszczęśliwsza.
Dobranoc!
L.
0 komentarze:
Prześlij komentarz