Of monsters and girl.
Jest sobie potwór.
Nie tylko ten autodestrukcyjny, który non stop rozlicza mnie ze wszystkich czynów, źle podjętych decyzji i innych smutnych rzeczy.
Jest sobie potwór który zakradł się do mojej duszy kiedy miałam dziewięć lat.
Jestem sobie w Warszawie, na Woli, w kuchni u Diggi gdzie można usiąść na blacie we dwie, wypijać litry czerwonej herbaty i przegadać swoje wszystkie potwory.
Nie wiem który facet wymyślił żeby na blacie można było siedzieć, ale Nobla mu!
A to że wymyślił to mężczyzna jest pewne.
Bo seks w kuchni.
I inne takie .
Więc była sobie wczoraj godzina 23:00
I zaczęłyśmy nasze prywatne obrady Sejmu.
Nie reprezentowałyśmy dowodów na iPadzie ale wesoło też było.
A potem kłębek nerwów wylazł ze mnie jak nic.
Potwór sobie wyszedł i usiadł koło mnie.
Zaczął głaskać po głowie i szeptać : a pamiętasz?
Pamiętam kurwa dobrze.
Pamiętam.
A teraz czas najwyższy Ci zajebać z bazuki.
Nie, nikt oprócz najbliższych mi osób nie wie. Tu też na tym blogu pisać tego nie zamierzam.
To za brutalne, to za bardzo boli, to raniące, to osobiste.
Ale daję znać że w najbliższym czasie wybieram się na wojnę.
L.
0 komentarze:
Prześlij komentarz