Starships.

Lubię rajstopy.
Mam taką koleżanką, która wzdryga się na sam dźwięk naciąganych pończoch na nogi. Coś na wzór morderczego styropianu.
A ja lubię czarne, w kropki, cieliste, pończochy, rajstopy.
Lubię też skarpetki w kropki, w paski też mogą być. Mam nawet takie w muffiny.
Kiedy wracałyśmy z przedszkola, czasami szłyśmy z mamą do takiego maleńkiego sklepiku na wprost Kościoła.
Była tam chemia, spinki i kolorowe, pasiaste, w serduszka, w kropki, w motylki one- rajstopy.
One nawet pachniały inaczej, przesiąknięte wonią niemieckich importowanych proszków i próbkami tanich perfum.
Czasami dostawałyśmy owe odzienie na  nasze sześcio i czteroletnie nogi.
Najczęściej białe w różowe kropki.

Spoko, po pierwszym obejściu na mieście jak nie Młoda to ja zaliczałam orła.
Kolana wiecznie odrapane, włosy rozczochrane, piegi na nosie i pies przy boku.
Kiedy zakładam rajstopy albo pończochy czuję się wyjątkowa.
Kojarzą mi się z tajemnicą.
Obietnicą.
I znowu zawiewa mi tu skojarzeniami.
No tak.

Dzisiaj był piękny dzień.
Dobrze jest, jak na koniec dnia mogę sama sobie powiedzieć że było cudnie.
Odkryłam rodzinę swoją, na nowo i bez kłamstw. Odkryłam wiele fascynujących tajemnic.
No i dodatkiem miłym jest fakt, że mam gdzie jechać na wakacje.
Tyle dobroci, ciepła.
Kwiaty w ogrodzie.
Uśmiech.
Jest dobrze.

Smutne piosenki w uszach.
Trochę krwi na łydce.
Głębokie oddechy.
Nocne zakupy.
Drżące dłonie.
Jeszcze tyle ile bym chciała tutaj napisać- nie napiszę.
Napiszę jak się spełni. Teraz pukam w nie malowane, zaciskam kciuki i szukam czteroletniej koniczyny.

L.

Share this:

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz