Baby Blues.

Od tygodnia chodzi za mną dziecko. Wyobrażam sobie, jakie urodziny będę mu/jej/im wyprawiać.
Jaki dzień dziecka.
Jakie święta.
Jakie zabawy na deszcz.
Ile miłości, czułości.
Ile wspólnego gotowania.
Ile mądrych zdań.
No tak.
To te hormony, czy coś.

W ciąży nie jestem.
Ale pomarzyć zawsze można.
Jak na teraz, to nie wiem jak się nazywam.
Nie wiem co będzie jutro.
Muszę wytrzymać jeszcze dwa miesiące.
J wraca w niedzielę, a ja od wtorku śpię sama.
Boże jak mi zimno na tym materacu bez niego....
Ach bo tak, łóżko nam jebło.
I nie, to nie od TEGO.
Chyba.
Wczoraj obejrzałam film 'jedz, módl się i kochaj' - siekiera.
Całą noc próbowałam zrozumieć tego mindfuck'a którego sobie zrobiłam.
Bo przecież życie jest takie proste.
Jest dobre.
Żyjemy po coś. Bo wierzę w Boga i moce i wierzę w ziemię i cuda natury.
Tylko nie umiem sobie przebaczyć kilku rzeczy.
Nauczę się tego, bo już nie mogę się doczekać, aż kamień spadnie mi z serca.
Tak po prostu.
Najwięcej komplikacji w prostym życiu.
Och, tyle sprzeczności.
No tak - PMS.


L.

PS. ogarniam.

cały garnek zjadłam sama - forever alone.

codziennie rano przed lustrem.



Share this:

CONVERSATION

1 komentarze: