STAY.

Wieczorna rutyna.
Termofor na wiecznie bolący brzuch.
Czarna herbata w obtłuczonym kubku.
Kilka łez na poduszce, wylanych nieświadomie przez sen.
Dziwne marzenia pozapisywane w głowie.
Skarpetki w paski.
Bo stopy wiecznie zimne.

Jeszcze dwa dni i urlop.
Będę spała i jadła, i biegała i  sprzątała.
Tylko dwa dni i zacznę żyć swoim naturalnym biegiem.
Ostatnio nic nie układa się po mojej myśli. Ale ja wiem że to nie jest wcale złośliwy los. Ja wiem, że to jest przeznaczenie. Które układa się w jedną drogę.
Mleczną drogę, z czekoladowym światem w tle.
Gdzieś kiedyś usłyszałam, że kobieta może popełnić w życiu jeden ogromny grzech - grzech zaniechania.
Zaniechania samej siebie.
Trochę o sobie zapomniałam. Nie myślałam wcale za wiele o tym co za chwilę i jak i po co i gdzie.
Nie patrzyłam na siebie mile.
Jakoś tak wszystko przemknęło mi przez palce, a ja wiecznie zaspana, działam jak maszyna.
Praca-dom-pranie-gotowanie-prysznic-spanie.
Trochę jakiś marzeń się przewinęło.
Ale boję się ostatnio marzyć.
Bo co jak się spełni?

Klika ciuchów kupiłam, jakieś buty.
I tak sobie leżą w kącie i czekają .
Na co?

Na Ciebie.

L

Share this:

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz